Rozdział 2


 
 Bycie bezrobotnym nie jest wcale tak fajne, jak uważały osoby nieskore do pracy, znajdujące się w kręgu McGarreta. Brak aktywności zawodowej skutkował znacznie większym czasem jaki można było poświęcić samemu sobie, jednak taka opcja straszliwie drażniła Briana. Dosłownie od trzech dni siedział zakopany w ogłoszeniach, ale jak na złość nic się nie nadawało. Albo niekorzystne godziny albo zbyt mała płaca. Powoli miał tego dość. Z trudem łączył koniec z końcem. Stał się opryskliwy i łatwo dawał się ponosić zbyt dużej ilości nerwów. Kawa stała się jego najlepszym przyjacielem. Pił ją podczas śniadania, obiadu, kolacji, a nawet w środku nocy. Miał gdzieś zawodzenia matki, na temat tego jak mizernie wygląda oraz ciągłych jęków siostry na odnośnie tego jak bardzo się zmienił na gorsze. Chciał, jedynie świętego spokoju, jednak miał wrażenie, że dosłownie wszystko i wszyscy byli przeciwko niemu.  Darren znowu się nie odzywał, a data jego powrotu nadal pozostawała nieznana. Tęsknota i niepokój wyraźnie niczym złośliwa bakteria, wyniszczały go od środka. Ledwo łączył koniec z końcem. Był świadom, że nie może siedzieć bezczynnie i czekać aż wszystko się wklaruje samo, albo spieprzy się jeszcze bardziej. Jego sytuację poprawił telefon od znajomego, który dowiedziawszy się o  beznadziejnej sytuacji w jakiej znalazł się brunet, zdecydował się zaproponować McGarretowi pracę w kawiarence. Szczyt marzeń to nie był, jednak było to lepsze niż nic.  Mógł ze spokojem porzucić stertę gazet, w których poszukiwał ogłoszeń. Niepotrzebna makulatura posłużyła za świetny opał do kominka. Układał właśnie kolejną wieżę z ulubionej talii kart, gdy jego małe zajęcie przerwał dźwięk wiadomości. Chwyciwszy telefon z wyraźną irytacją malującą się na jego twarzy odczytał sms’a, sądząc, że to kolejne żale wylewane przez matkę lub siostrę, które uparcie starały się zmienić jego dotychczasowe zachowanie, jednak okazało się, że to Molly prosi o wspólny obiad. Odetchnął z ulgą, nie miał ochoty na kolejne sprzeczki.  Nie od razu się zgodził. Od ich ostatniej wizyty minęło dość sporo czasu i w zasadzie nadal nie wyjaśnił jej, co tak naprawdę wydarzyło się w gabinecie szefa, gdy ten obwieścił mu bezceremonialnie, że zostaje zwolniony.  Po dobrych dwudziestu minutach poważnych przemyśleń, odpisał jej, podając miejsce spotkania. Które miało się odbyć za dokładnie czterdzieści minut. Korzystając z odrobiny czasu, którą mógł poświęcić sobie, udał się pod prysznic, co od razu postawiło go w pełni na nogi. Nieprzespane noce, nadal odznaczały się na jego twarzy w postaci nieciekawych sińców pod oczami, które wcale nie miały zamiaru tak szybko zniknąć.  Przeszedł przez mieszkanie, zbierając pojedyncze części garderoby, nie miał siły, stawać na głowie, by wszystko było na swoim miejscu. Może i w mieszkaniu wszelakie drobnostki miały własny kącik, ale niestety jeśli chodzi o życie Briana, to nie przypominało w żadnym stopniu spójnej układanki. Wszystko było dosłownie rozpieprzone i niedopasowane, a niektórych puzzli stale brakowało.
    Podgłosił znacznie radio, gdy tylko odpalił silnik w samochodzie. Nucąc cicho pod nosem słowa ulubionej piosenki ruszył w drogę. Ulice okazały się być dość puste, co zdarzało się niezwykle rzadko. Zwykle, gdy chciał się gdziekolwiek dostać, nie omijały go najmniejsze korki, dlatego też miłym zaskoczeniem było to, że zupełnie swobodnie, nie tykając ani razu klaksonu, mógł dojechać na miejsce spotkania. Nawet wnętrze restauracji nie było zatłoczone. Brian przybył na miejsce, nieco wcześniej niż planował, jednak nic mu się nie stanie jeśli sobie trochę poczeka.  Gdy rozsiadł się wygodnie przy wolnym stoliku zamówił herbatę z cytryną, której zdecydowanie w jego codziennym trybie życia brakowało, zważywszy na wypite hektolitry kawy. Uśmiechnął się nieco pod nosem, gdy w jego głowie zostały przywołane wspomnienia dotyczące Darrena. To właśnie tutaj obyli masę randek, świętowali urodziny czy różnorakie sukcesy. Z tym lokalem wiązało się naprawdę wiele miłych myśli oraz emocji. Bardzo dobrze pamiętał, jak pomylił jedną z kelnerek ze swoją dawną znajomą, pamiętał również bójkę, która rozegrała się na jego oczach z udziałem Darrena. Może to wspomnienie do przyjemnych nie należało, jednak wiązał się z tym całkiem ciekawy moment, który Brian wolał zachować dla siebie.  Ciemne kolory ścian idealnie kontrastowały z dębowymi stolikami, a bar z kamienia, nadawał całemu lokalowi uroku, który był ogrzewany przez groteskowy kominek. W powietrzu wyraźnie górował zapach kawy, połączony z delikatnym aromatem cynamonu.  Obsługa zawsze witała gości z uśmiechem i na rozgrzanie proponowała właśnie darmową filiżankę kawy z bezą, którą właśnie McGarret pałaszował z wyraźną przyjemnością. Nawet nie zauważył, gdy drzwi otworzyły się, a do restauracji wpadła burza rudych loków. Molly zawsze się wyróżniała wśród tłumu. Mocne, zielone oczy, blada twarzyczka, pokryta masą piegów. Zupełnie nie przypominała dojrzałej kobiety, można ją było porównać do nastolatki uczęszczającej do liceum.
 - Cześć – przywitała się wesoło od razu siadając przy stoliku. Potarła dłonie, by nieco szybciej się rozgrzać. Na zewnątrz było zimno i cholernie wilgotno, czego kobieta strasznie nie lubiła. Zdecydowanie bardziej wolała lato.
Brian oderwał się od maleńkiego deseru, by obdarzyć przyjaciółkę zainteresowaniem, która pochwyciła w drobne rączki obszerne menu.
- Cześć - odparł osuwając od siebie pusty talerzyk, gdy tylko dokończył ostatni kęs bezy. - Na co masz ochotę? - zapytał idąc za śladem kobiety. Uważnie przejrzał każdą pozycję, jaką zawierała karta dań, decydując się na skrzydełka kurczaka z zapiekanymi ziemniaczkami. Wysłuchawszy tego na co ma ochotę Rudowłosa i złożywszy zamówienie, odprowadził kelnerkę wzrokiem. Już otwierał usta, by coś powiedzieć, gdy wyprzedziła go w tym Molly.
- Jak się trzymasz? – zapytała, a Brian jedynie westchnął. Znowu to samo. Dlaczego każda rozmowa z kimkolwiek musiała zaczynać się od tego samego?
- Nie narzekam – odpowiedział krótko, dając jej przy tym do zrozumienia, że co do tej kwestii raczej nie będą mieli większych możliwości, by rozwinąć temat, na który tak naprawdę nie miał ochoty rozmawiać, no chyba, że wolała, by stał się nieco drażliwy i sarkastyczny.
- Martwię się o ciebie, Brian. Straciłeś pracę, jeszcze ta sprawa z Darrenem. Wiem, że nie jest ci łatwo, ale zawsze możesz na mnie liczyć.
McGarret uśmiechnął się krzywo i wziął głęboki wdech. Był tego świadom, jednak jego charakter był tak ukształtowany, że rzadko kiedy prosił bliskich czy przyjaciół o jakąkolwiek pomoc. Nawet w takich sytuacjach jak ta.
- Jak tam przygotowania do ślubu? – zapytał chcąc zmienić temat, a wiedział, że na temat swojego ślubu, Molly mogłaby opowiadać godzinami. Kobieta była tak podekscytowana wszystkim z czym wiązały się przygotowania, że momentami zapominała o tym że musi poświęcić nieco czasu samej sobie lub swojemu narzeczonemu. Wiedział, że trafił w sedno tym pytaniem, o czym świadczył szeroki uśmiech na twarzyczce kobiety, a oczy wesoło błyszczały.
- Wszystko jest już zapięte na ostatni guzik! Już nie mogę się doczekać. To zaledwie za trzy miesiące. Czekam na odbiór sukienki, mam nadzieję, że poprawki zakończą się powodzeniem – odpowiedziała z coraz bardziej szerokim uśmiechem na twarzy, wyraźnie rozmarzona. – Planujemy już podróż poślubną! Myślimy nad Tunezją lub Dominikaną.
- Zapowiada się dość ciekawie – zaśmiał się Brian, ciesząc się szczęściem przyjaciółki. – Ale pamiętaj, że jeśli on cię skrzywdzi, obiję mu mordę. – dodał grożąc przy tym palcem, na co Molly jedynie roześmiała się wesoło, jednak po chwili spoważniała i pokiwała porozumiewawczo głową.
Gdy przed ich nosami, wreszcie spokojnie spoczęły talerze z zamówionym obiadem, do mężczyzny dotarło, to jak bardzo był głodny.  Życząc Rudowłosej smacznego, zabrał się za jedzenie. Póki talerze nie zostały puste, oboje milczeli, by na sam koniec dość sytego dania przypieczętować pełne żołądki ulubionym sokiem z pomarańczy. Nieco się rozluźnił, przestał myśleć o dręczących go problemach, a to wszystko dzięki małemu spotkaniu z Molly. Choć wolał siedzieć w domu, to jednak te cztery ściany powoli go przytłaczały i to głównie one były głównym sprawcą męczących Briana nieciekawych myśli.

***

Molly trąciła zaczepnie Briana biodrem, chichocząc przy tym cichutko.
- Do twarzy ci w tym fartuszku – wydukała poruszając przy tym zabawnie brwiami. Brian wywrócił oczami, ścierając barowy blat.  Nie narzekał na nowe pracownicze stanowisko, mimo dość średniej pensji. Póki nie znajdzie czegoś lepszego, nie mógł siedzieć bezczynnie, musiał zarabiać jakieś grosze. Poza tym zaczął regularnie wychodzić z domu do miejsca, gdzie spotykał naprawdę wielu ludzi, co pozwalało mu nieco zapomnieć o niepokoju względem Darrena. W poprzedniej pracy, spędzał cały czas z nosem przed komputerem i nie było mowy o większych interakcjach z pracownikami, którzy tak samo jak on byli pochłonięci przez stos papierów lub właśnie elektronikę.  Kolejnym plusem było to, że widywał Molly dzień w dzień rano, gdy ta przychodziła przed praca napić się ulubionej kawy. Od ich ostatniego spotkania, które odbyło się dwa tygodnie temu, widywali się regularnie. Brian nie sądził, że bycie kelnerem poprawi tak bardzo jego wewnętrzne samopoczucie.
Uniósł głowę, gdy rozległ się dźwięk dzwoneczka wiszącego przy drzwiach, który sygnalizował pojawienie się nowego klienta. Na widok wysokiego bruneta, z wyraźnym zarysem kości policzkowych oraz mocno zielonymi oczami, na twarzy Briana pojawił się lekki uśmiech.
- No wreszcie! A to  niby ja gnije w domu. Gdzie się tyle podziewałeś? – rzucił McGarret lustrując młodego chłopaka wzrokiem. Stanley przysiadł na barowym krzesełku i nim udzielił odpowiedzi poprosił o najmocniejszą kawę jaką mógłby dostać, a następnie ucałował czule w policzek Molly na powitanie zaś z Brianem wymienili mocny ucisk dłoni.
- Szkoda gadać, stary. Nie sądziłem, że rola ojca jest tak bardzo wyczerpująca. – odpowiedział o czym świadczyła nieco blada twarz, wyraźne sińce pod oczami, a powieki coraz bardziej mu opadały. Wyraźnie walczył z sennością.
Brian poznał Stanley’a zaledwie dwa lata temu, podczas ulicznej bójki, w którą wdał się zupełnie bez powodu. Chyba brakowało mu rozrywki i ot tak zachciało mu się lać po mordach. Stanley oberwał wtedy dość mocno, a gdy główni, uliczni prowokanci uciekli z miejsca zdarzenia w obawie przed nadjeżdżającą policją, Brian w prawdzie, by ochronić swój tyłek, dla pozorów został przy rannym chłopaku, by w zeznaniach dla funkcjonariuszy powiedzieć iż stanął w obronie chłopaka i dlatego sam również jest nieco poobijany. Spodziewał się, że Stanley może go wydać, jednak tak się nie stało i dwudziestolatek obecnie dwudziestodwuletni, potwierdził jego wersję. Następnego dnia McGarret odwiedził go w szpitalu, a gdy Smith opuścił medyczną placówkę zaprosił Briana na piwo. Od tego momentu stali się przyjaciółmi.
- No wiesz, nikt nie powiedział, że będzie łatwo – zaśmiał się Brian podsuwając chłopakowi pod nos porcelanową filiżankę z wygrawerowaną nazwą lokalu.
- Poczekaj aż urośnie i zacznie zadawać się z chłopakami, wtedy zaczniesz dopiero wariować. Włączy ci się instynkt opiekuńczego tatusia – rzuciła Molly z uśmiechem. Może za bardzo go nie pocieszyła, ale taka była prawda. Poza tym Rudowłosa uwielbiała się droczyć z innymi. Stanley zaśmiał się i upił parę łyków kawy.
- A jak się czuje Lauren? – zapytał Brian. – Z tego co wiem, to poród naprawdę wiele ją kosztował. Były jakieś komplikacje, ogólnie nieciekawie.
- Jest cholernie obolała i nadal nieco słaba, ale jesteśmy w ciągłym kontakcie z lekarzem, poza tym uśmiech malucha rekompensuje jej wszystkie utracone siły, które niedługo powrócą.
-  Gdyby coś, to wiecie gdzie nas szukać  - wtrąciła się Molly, posyłając Staleyowi pokrzepiający pełen ciepła uśmiech, z czym McGarret zgodzi się zdecydowanym skinieniem głowy. Byli dla siebie jak jedna, wielka rodzina i zawsze trzymali się razem. Niestety w końcu Brian musiał wracać do obowiązków, zostawiając przy tym dwójkę specjalnych gości samych sobie. Przyjmował zamówienia, racząc każdego klienta wesołym uśmiechem. Dziś ruch był niezwykle intensywny, a Brain był zmuszony zrezygnować nawet z własnej przerwy, gdyż całą zmianę, niestety był sam i ciągle musiał coś robić. .  Nieco koło godziny 15 ruch się zmniejszył na tyle, że mógł w spokoju zjeść kanapkę z tuńczykiem, którą kupił rano w drodze do pracy.  Nie obyło się bez wizyty rodziców, którzy tak bardzo zapatrzeni w syna, mocno dopingowali go w pracy, co nieco irytowało McGarreta, jednak nie śmiał się na to skarżyć, wiedząc, że rodzice postępowali w ten sposób tylko i wyłącznie z troski. Słoik z napiwkami przyniósł dziś całkiem pokaźny łup, który uczciwie oddawali na cele charytatywne lub przekazywali bezpośrednio instytucjom typu schroniska dla zwierząt czy domy dziecka.  Zmiana była ciężka, jednak udana i satysfakcjonująca.
Upewniwszy się, że wszystko jest na swoim miejscu, opuścił lokal zamykając drzwi. Skierował się do samochodu, a pod drodze zmuszony zrobić zakupy wstąpił do dość obszernego sklepu, który opuścił po dobrych 30 minutach z dwoma, wypełnionymi po brzegi siatkami. Cóż jego lodówka znowu świeciła pustkami, a nieodparta chęć na naleśniki, nie pozwoliła mu na ominięcie od tak sklepów. Jak na złość musiał wracać znacznie dłuższą drogą, z powodu wypadku, który miał miejsce w centrum, przez co zostały zamknięte dwie ulice, a z tego co zdążył się dowiedzieć, zostaną otworzone dopiero jutro rano.  Mając dość całego dnia, mozolnie wysiadł z auta i nieco zbyt mocno trzaskając drzwiami, udał się w stronę drzwi. Odstawił na moment siatki, by odnaleźć w kieszeni klucze, gdy został zaczepiony bez dość natrętną sąsiadkę, która dniami oraz nocami, szpiegowała dosłownie wszystkich, chcąc zdobyć jak najwięcej plotek, które rozpowiadała na prawo i lewo, często zbyt mocno je koloryzując. Zbył ją dość sprawie, nie mając ochoty wdawać się z nią w głębsze dyskusje.
Dopiero będąc w kuchni, uświadomił sobie, że zapomniał o mleku. Zazgrzytał nerwowo zębami i po wzięciu głębokiego wdechu, by opanować napływ zdenerwowania, chwycił portfel i na pieszo udał się do dość niewielkiego sklepiku, który mieścił się ulicę dalej. Prowadziła go urocza blondyneczka, córka państwa Howardów, którzy mieszkali naprzeciwko niego.  Żył z nimi w zgodzie, zawsze witali się na ulicy, pomagali w drobnych usterkach lub wzajemnie zapraszali się na wspólne grillowanie kiełbasek letnią porą.
- Czego duszyczka potrzebuje? – usłyszał zaraz, gdy przekroczył próg sklepiku. Uśmiechnął się i zaśmiał. No tak, jeszcze się nie przyzwyczaił do tego jak bardzo Florence była energiczna i narwana. Zwykle mówiła to co jej ślina na język przyniesie, a następnie się zastanawiała czy to co powiedziała w ogóle miało jakiś sens. Potrafiła doprowadzić dosłownie każdego do śmiechu, a optymizm, który od niej bił, był wręcz miażdżący.
- Mleko – odparł krótko zaś dłońmi przetarł wyraźnie zmęczoną twarz. Dziewczyna od razu wyłożyła na ladę, to o co prosił, a Brian położył banknot czekając na resztę.
- Wyglądasz na zmęczonego. Ciężki dzień, co? – zapytała uśmiechając się, a następnie rzuciła mu na rękę parę monet. 
- Cholernie ciężki – odpowiedział wsadzając karton mleka pod pachę z zamiarem opuszczenia już sklepu. 
- Słyszałeś o włamaniu do Hamiltonów? 
Zmarszczył czoło słysząc zadane przez dziewczynę pytanie. Oczywiście, że coś tam obiło mu się o uszy. Ludzie stale plotkowali, jednak on sam nie zaprzątał sobie takimi rzeczami głowy, sądząc, że to czysta głupota. Każdy powinien zając się swoimi sprawami. . Nie chciał wdawać się w kolejną bezsensowną rozmowę, więc zbył dziewczynę i pożegnawszy ją krótkim cześć, opuścił lokal. 
Na zewnątrz robiło się coraz chłodniej, o czym świadczyła coraz bardziej zbliżająca się zima, której Brian nienawidził z całego serca, zdecydowanie wolał lato, gdzie nie musiał marznąc lub martwić się o to czy samochód rano odpali czy też nie. Ulice były skąpane w świetle nocnych latarni, a chodniki wolne od codziennych przechodniów, a to wszystko idealnie dopełniało czyste niebo, niezroszone nawet najmniejszym blaskiem gwiazd. Brian, lubił samotne spacery, na który bardzo chętnie, by się wybrał korzystając z przyjemnych warunków pogodowych, jednak zmęczenie skutecznie psuło mu plany i ostatecznie wybrał powrót do domu. Nie śpieszył się, szedł powoli, napawając się chłodnym powietrzem i ciszą, głęboką ciszą, którą co jakiś czas przerywało szczekanie psa czy przejeżdżający samochód. Po wkroczeniu na posesję, ponownie wydobył klucze z kieszeni, by otworzyć drzwi, jednak okazało się, że te były otwarte. Wyraźnie się zdziwił. Dosłownie, dałby sobie rękę uciąć, że je zamykał. Wszedł niepewnie do mieszkania, zapalając światło w przedpokoju, zaś mleko postawił na małej szafeczce. Nasłuchiwał jakiejkolwiek obecności drugiego człowieka. Usłyszał coś w kuchni. Chodź kradzieże czy włamania w tej dzielnicy zdarzały się niezwykle rzadko, to jednak miały miejsce, a w tej chwili Brian miał pewność, że właśnie padł ofiarą złodzieja. Nie mógł pozwolić, by zginęły mu jakiekolwiek kosztowności, więc ściskając w dłoni telefon, gotowy do natychmiastowej bójki, udał się w stronę kuchni.  Może najpierw powinien zawiadomić policję? Nie powinien działać na własną rękę, jednak nie mógł też czekać aż sytuacja ulegnie pogorszeniu się. Szedł powoli, starając się nie spłoszyć delikwenta. Po przekroczeniu progu kuchni uważnie się rozejrzał. Przy jednej z szafek dostrzegł dość umięśnioną sylwetką i blond czuprynę. Blond czuprynę, która wydawała mu się być tak cholernie znajoma. Zdębiał, momentalnie zdębiał, wręcz zachłysnął się powietrzem. 
- Darren? – rzucił będąc w totalnym szoku, a serce o mało co nie wyskoczyło mu z piersi. Nie wierzył w to się właśnie działo. Mężczyzna zareagował na swoje imię i od razu się odwrócił. Brian miał ochotę krzyczeć, dosłownie. Chciał, by świat dowiedział się jak bardzo w tej chwili był szczęśliwy. Ulga która zalała jego ciało, prawie ścięła go z nóg. Stał i gapił się w cudowne oczy swojego partnera, nie mogąc z wrażenia zrobić nawet najmniejszego kroku w jego stronę, by wreszcie zatopić się w jego wargach, poznać ich fakturę na nowo, czy po prostu zatonąć w jego silnych ramionach. Nie rozumiał dlaczego mężczyzna nie powiadomił go o powrocie. Może chciał zrobić mu niespodziankę? Jeśli tak, to zdecydowanie mu się udało. 
- Też się cieszę, że cię widzę – zaśmiał się blondyn widząc to jak bardzo, Brian jest zszokowany, by następnie pokonać dzielącą ich odległość, a młodszego od siebie bruneta, schować w swoich ramionach. McGarret przesunął dłońmi po jego plecach, a następnie zaciskając mocno palce na jego koszulce, schował twarz w zagłębienie jego szyi. Cała układanka została ułożona, wszystkie zaginione części powróciły, a McGarret ponownie był na swoim miejscu. Tak długi czas rozłąki, nie zadziałał dobrze na żadnego z nich. Stali dobre kilkanaście minut na środku kuchni, złączenie w mocnym uścisku, a mocno walące serca obijały się dźwięcznie o klatki piersiowe. 
- Nigdy więcej mnie już nie zostawiaj – poprosił cicho Brian, wiedząc, że tak niepewnej rozłąki po raz kolejny nie wytrzyma. Darren niestety nie mógł mu niczego obiecać, więc nie udzielając mężczyźnie odpowiedzi, złożył na jego wargach pełen tęsknoty pocałunek, , który szybko z równym oddaniem został odwzajemniony. Brian w zupełności zapomniał o naleśnikach czy zmęczeniu. Skupił całą swoją uwagę na ukochanym, chcąc natychmiast nadrobić z nim stracony czas. Gdzieś tam w głębi knuł poranny telefon do szefa z prośba o dzień wolnego. Nie było mowy o tym, by przebudzeniu opuścił łóżko chociaż na moment. Przez te cholerne cztery miesiące mało nie osiwiał! Ciepło bijące od ciała Darrena działało na niego rozluźniająco oraz kojąco. Naprawdę myślał, że może go stracić, a teraz, gdy znowu mógł cieszyć się jego bliskością nie pozwoli, wręcz zmusi go do zrezygnowania ze służby. Może i był egoistą, jednak uczucie, którym obdarzył blondyna, było zdecydowanie zbyt silne, by mógł pogodzić się zmyślą, że Darren, któregoś dnia rzeczywiście mógł zginąć podczas pobytu na misji. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Archiwum

© grabarz from WS | XX.