Rozdział 1



Mocne uderzenie pięścią w blat starego biurka, rozniosło się po niewielkim salonie, gdy po kolejnym sprawdzeniu internetowej poczty oraz skrzynki na listy przed domem, okazało się, że Brian nie otrzymał żadnej wiadomości. Nie był to pierwszy wyjazd Darrena, jednak za każdym razem McGarret przeżywał to w równie mocny sposób, zwłaszcza, że po raz pierwszy nie otrzymał od niego żadnego listu po tak długim czasie jaki upłynął od momentu wyjazdu na misję. Od czterech miesięcy żył w pieprzonym strachu oraz niepewności. Nie miał gwarancji, że ten nadal  żyje, a najgorsze w tym wszystkim było to, że nie znał dokładnej daty powrotu. Choć bliscy, stale powtarzali, że Darren z pewnością ma się dobrze, to Brian podświadomie czuł, że coś jest nie tak, że stało się coś złego. McGarret odciął się od grona najbliższych przyjaciół, a do pracy chodził tylko po to, by mieć z czego opłacić mieszkanie i zapełnić lodówkę, by nie umrzeć z głodu. Najczęściej stres niwelował za pomocą długich godzin na całodobowej siłowni, gdzie oddawał się w ramiona morderczych treningów lub biegał po mieście skupiając się na pokonywaniu kolejnych kilometrów.
Z coraz głębszych  rozmyślań, wyrwał Brian'a dźwięk dzwoniącego telefonu. Widząc na ekranie numer starszej siostry Madeline, nacisnął czerwoną słuchawkę. Domyślał się po co dzwoni. Nie chcąc słuchać kolejnego zrzędzenia, na temat, że powinien wyjść wreszcie do ludzi, rozerwać się, odreagować, postanowił, iż oddzwoni do niej nieco później. Leniwie podniósł się z krzesła i chwyciwszy kurtkę, opuścił mieszkanie. Dziś nie mógł spóźnić się do pracy. Szef za pewne nie podarowałby mu kolejnego godzinnego, jak nie dłuższego spóźnienia i albo kazałby zostać po godzinach, albo wywaliły na zbity pysk każąc szukać sobie czegoś nowego. Jak zawsze z kubkiem gorącej czekolady wjechał na trzydzieste piętro ogromnego wieżowca, usytuowanego w samym sercu Vancouver. Przemierzył długi korytarz i zaraz po wejściu do niewielkiego gabinetu, gdzie mieścił się jego mały kącik, w którym spokojnie mógł pracować, a raczej ukradkiem grać w pasjansa, napotkał pytający wzrok swojej przyjaciółki, Molly, która zawsze zjawiała się w pracy dziesięć minut przed jej rozpoczęciem.
- Nadal nic – rzucił, jedynie, dobrze wiedząc w jakiej kwestii kobieta oczekuje odpowiedzi. Z Rudowłosą znał się od dziecka. Nie mieli przed sobą żadnych tajemnic i to ona przekonała Brian’a, by nie wyjeżdżał z miasta, dzięki czemu zyskał coś bardzo cennego, a raczej kogoś o kogo teraz cholernie się martwi. Darren był dalekim kuzynem Molly, która z premedytacją doprowadziła do pierwszego spotkania McGarreta i Maxwella. Gdy tylko Brian wracał do tamtego wydarzenia wspomnieniami, miał ochotę ją udusić, nie miała wstydu, ale musiał przyznać, że jego większa część była jej za to cholernie wdzięczna. Odkąd w jego życiu pojawił się Darren dosłownie wszystko obróciło się do góry nogami, zmierzając ku lepszemu. Skończyły się problemy z papierosami, skończyło się również rozrzutne życie i wieczne imprezowanie. Nie raz dostał od Darrena po ryju, za bycie cholernym egoistą i nieodpowiedzialnym dupkiem, aż w końcu został wyrzucony z ich wspólnego mieszkania. Noc na dworcu, dała mu wiele do myślenia, wrócił do domu z podkulonym ogonem, spodziewając się kolejnej kłótni, jednak Maxwell wpuściwszy go do mieszkania, mocno do siebie przytulił i zapewnił jak bardzo go kocha. Uśmiechnął się nieco, gdy poczuł ciepłe ramiona przyjaciółki obejmujące go w pasie. Pogłaskał ją po plecach, przymknąwszy na chwilę powieki, pod którymi odznaczały się wyraźnie dwa sińce, które wskazywały na kolejną nieprzespaną noc.
- Zobaczysz, że niedługo Darren wróci i będzie działał nam wszystkim na nerwy, tak jak zawsze – szepnęła, próbując go pocieszyć, jednak Brian był zbyt mocno stęskniony oraz zmartwiony, by zwykłe, słowa, które nie mają nawet żadnej gwarancji, go pocieszyły. Jedynie sam widok Mxawella, całego i zdrowego z tym samym, cwaniackim uśmiechem na twarzy co zwykle, pozwoli, by skołatane emocje bruneta wreszcie odeszły na bok. Molly ucałowała go czule w policzek i wróciwszy na swoje miejsce, zabrała się za przeglądanie poczty i odpisywanie na zaległe wiadomości. Brian siedział przez następne dwie godziny bezczynnie, gapiąc się ślepo w monitor, układając kolejne rundki pasjansa. Praca informatyka miała swoje zalety, jednak jego spokój nie trwał  długo, gdyż szef osobiście poprosił go do swojego gabinetu. Brain  nie  ukrywał zdumienia, ale i również zmartwienia. Nie wiedział, czego mógł się spodziewać.
Przełknął nerwowo ślinę, czując tworzącą się w gardle gulę, gdy tylko przekroczył próg gabinetu, z wielką oszkloną ściana, która dawała świetny widok na panoramę miasta. Pomieszczenie nie było duże, mieściło jedynie szafę, wypchaną segregatorami, czarne, dębowe biurko, powoli usychającą paprotkę i dwa skórzane fotele, na jednym z nich przysiadł właśnie Brian, oczekując wyjaśnień ze strony szefa, który mogło się wydawać, że wcale nie śpieszył się w rozpoczęciu rozmowy. Nalał sobie kawy i rozsiadł się wygodnie, naprzeciwko dwudziestosiedmiolatka uważnie go obserwując. McGarret zacisnął usta w wąski paseczek.
- Po co mnie, pan wzywał? – zapytał w końcu przerywając narastającą ciszę, która zaczęła go powoli krępować.
- Jesteś świadomy, że nasza firma stale upada? – zaczął starszy mężczyzna obracając kubek w dłoni. Brian skinął lekko głową, nie rozumiejąc za bardzo do czego ten zmierza.
- Brakuje nam pieniędzy i prawda jest taka, że musimy cię zwolnić. Naprawdę jest nam przykro, ale nie mamy innego wyjścia.
Brain nie ukrywał oburzenia, jakie w niego wstąpiło. Czy ten dzień mógł się gorzej rozpocząć? Zacisnął dłonie w pięści.
- A co z Molly? Przecież nie będzie w stanie ogarnąć całej korporacji w pojedynkę! – próbował się jakoś bronić, jednak po minie szefa, wnioskował, że to na niezbyt wiele się zda, więc ogromnie wkurzony, wstał z fotela, nawet się nie żegnając opuścił gabinet, trzaskając za sobą drzwiami. Miał ochotę rozwalić wszystko, co stanęło mu na drodze, dosłownie. Nawet nie odpowiadał na pytania Molly, gdy zbierał z biurka oraz szuflad wszystkie swoje rzeczy. Zostawił ją bez wyjaśnień, wsiadł do samochodu i pojechał na miasto. Dopiero w ulubionej restauracji, gdzie często jadał obiady, przy talerzu pełnym frytek, nieco opanował swoje nerwy. Nie miał pojęcia za co teraz zapłaci czynsz, czy resztę zaległych rachunków. Nie chciał nawet myśleć o tym, że będzie zmuszony się zapożyczyć. Zawsze tego unikał, a teraz czuł, że został postawiony w sytuacji bez wyjścia. Grzebał widelcem w talerzu od dobrych dwudziestu minut. Uniósł głowę, gdy usłyszał dźwięk otwieranych drzwi od lokalu. Dopiero teraz dostrzegł jak wielu gości się zeszło odkąd tu siedzi. Westchnął i wsunąwszy banknot pod solniczkę, wstał ze swojego miejsca i pozostawiając prawnie nietkniętą porcję, wyszedł z lokalu. Nie miał ochoty przebywać teraz w gronie ludzi, nawet tych zupełnie mu nieznanych. Jeździł po mieście dobrą godzinę bez najmniejszego celu, a po dotarciu do domu, rozsiadł się przed telewizorem z butelką piwa w dłoni, gdy jego telefon znowu się rozdzwonił. Z początku nie miał zamiaru odbierać, jednak, gdy dźwięk ponowił się dobre cztery razy, wysilił się na wyciągnięcie ręki ku szakalemu stolikowi. Chwyciwszy komórkę, sprawdził nieodebrane połączenia. Pokręcił głową, widząc dobrze znany sobie numer. Molly, naprawdę musiała się martwić, jego nagłym wyjściem, jednak on naprawdę nie miał ochoty zwierzać się z zaistniałych problemów. Nawet trzymane przez niego piwo, świeżo wyjęte z lodówki, przestało mu smakować. Nie mogąc znaleźć sobie miejsca, ostatecznie padło na sprzątanie. Przy tak ogromnym pedantyzmie jaki przejawiał Brian, nie było mowy o najmniejszej warstewce kurzu na jakimkolwiek meblu, a o porozrzucanych skarpetkach, można było pomarzyć. Darren był zupełnie tego przeciwieństwem. Nie dbał o to co i gdzie kładzie. Ręcznik zazwyczaj leżał na podłodze zamiast wisieć na wieszaku, a bielizna walała się po sypialni zaś parapety były zasypane w popiele z papierosa, co doprowadzało Briana do białej gorączki, jednak dzielnie starał się znosić bałaganiarstwo drugiej połówki, będąc w pełni świadomym, że po tylu próbach zmiany jego nawyków, ni w ząb to się nie zmieni. Po zrobieniu dwóch prań i wysprzątaniu całej łazienki, zadowolony z siebie mężczyzna, ale nadal nieco przybity, udał się do kuchni, gdzie odgrzał sobie wczorajszą pizzę w mikrofalówce. Ciasto było nieco gumowe, ale McGarret za bardzo zgłodniał, by skupiał się na aż takich szczegółach. Z talerzem w dłoni, przeszedł do sypialni, gdzie po raz setny, dzisiejszego dnia do jego ususz dotarł dźwięk dzwoniącego telefonu. Postanowił go wyłączyć, jednak zobaczywszy nieznany numer, coś nie pozwalało mu tego zignorować. Nacisnąwszy zieloną słuchawkę, przystawił telefon do ucha.
- Słucham? – mruknął siadając wygodnie na łóżku. Chwilowa cisza. – Darren! – wykrzyknął nagle, zrywając się ze swojego miejsca, gdy usłyszał głos mężczyzny. O mało co serce nie wyskoczyło mu z piersi, a ulga zalała jego ciało. Żył. Cholera jasna, ten dupek naprawdę żył!
- Słuchaj, Brian. Nie mam zbyt wiele czasu, ciężko tutaj z kontaktem z bliskimi, ale nic mi nie jest, mam się dobrze. Tęsknię, wiesz? Tęsknię za tym jak bardzo rozkopujesz się w łóżku nocy, tęsknie za Twoją zawsze przesoloną jajecznicą i spalonymi tostami… - głos Darrena był wyraźnie zmęczony, ale stanowczy oraz szczery, co wystarczyło, by McGarret uwierzył.
- Wiesz jak bardzo się o Ciebie bałem?! Jak Boga kocham, gdy tylko wrócisz, nie pozwolę ci już nigdy więcej wyjechać! – Brian prawie krzyczał do słuchawki, jednak po tak długim czasie i targających nim odczuciami, nie umiał inaczej. Wziął parę głębokich wdechów i przymknął powieki. – Ja też tęsknię, Darren, tak cholernie – przyznał już nieco ciszej.  – Nie zmuszaj mnie więcej razy do tego, bym tak bardzo się o ciebie bał – wyszeptał, siadając na łóżku, by zacisnąć palce wolej dłoni na pościeli.
- Już niedługo, Brian, już niedługo – obiecał Darren i w tym momencie, połączenie zostało nagle przerwane. McGarret był świadom, że panujące tam warunki, nie pozwoliłyby im na długą rozmowę, ale czuł zawód, iż czując tak ogromną tęsknotę, mógł jedynie tak krótko słyszeć jego głos, który sprawiał, że na całym ciele dwudziestosiedmiolatka tworzyła się gęsia skórka. Nieco uspokojony, dokończył jedzenie pizzy, w międzyczasie przeglądając ogłoszenia o pracę. Jeśli chciał się wyrobić w terminach zapłaty rachunków i uniknąć krępujących pożyczek, musiał od razu działać, jednak na obecną chwilę nic nie wpadało mu w oko. Nie mógł panikować. Z głębokich poszukiwań wyrwało go pukanie do drzwi. Czy wszyscy się dziś uwzięli czy jak? Naprawdę potrzebował samotności. Po otworzeniu drzwi, uśmiechnął się na widok swojej matki.
- Nie cieszysz się? – zapytała wciskając mu w dłonie ciężkie siaty z jedzeniem. Brian zaśmiał się wpuszczając ją do środka. Pokręcił z niedowierzaniem głową, prowadząc ją do kuchni, gdzie wstawił wodę na herbatę.
- Czy ty naprawdę sądzisz, że ja to wszystko zjem?
- Zmizerniałeś, chłopcze! Zjesz, a ja tego dopilnuję! – odparła grożąc mu przy tym palcem, a następnie podawała mu pudełka, które ostatecznie lądowały w lodówce lub w zamrażalce. Brian był przyzwyczajony do tego w jaki sposób traktowała go starsza kobieta, jednak taka wielkość ilość jedzenia bez obecności Darrena, może niestety się zmarnować. Maxwell był jak chodzący odkurzacz, zjadał wszystko, co podsunęło mu się pod nos. Nigdy nie narzekał. Tego też Brianowi brakowało.
- Już uciekasz? – zapytał nagle, gdy postawa kobiety wskazywała na to, że nie ma zamiaru zostać na dłużej. – Poczekaj, przynajmniej cię odwiozę.
- Muszę wracać już do domu, synku. Ojciec się słabo czuje i boję się go zostawiać samego – wyjaśniła, co jedynie dołożyło Brianowi zmartwień. Nie ociągając się ani chwili dłużej, zgasił gaz pod powoli gotującym się czajnikiem i chwyciwszy kluczyki zaprowadził matkę do auta. Przyciszywszy radio, rozmawiali dosłownie całą drogę, co pozwoliło nieco mężczyźnie zapomnieć o gnębiących go wydarzeniach, co nie uniknęło uwadze starszej kobiety i na początku rozmowy nieźle go przycisnęła, by dowiedzieć się co jest grane. Po dotraci udo domu rodziców, okazało się, że ojciec cierpli na zwykłe przeziębienie, a matka jak zawsze zbyt mocno panikuje. Nie obeszło się bez wspólnego obiadu, z czego wywinąć się Brian nie mógł, nawet jeśli nie był głodny i tak do samego wieczoru spędził czas razem z rodzicami, oglądając wspólnie zaległe mecze koszykówki, której starsza para była zagorzałymi fanami. Brian nawet planował kupić im na trzydziestą rocznicę ślubu, bilety na mecz ulubionej drużyny.
Po powrocie do własnego mieszkania, czuł się ogromnie padnięty. Od razu poszedł pod prysznic, omijając szerokim łukiem kuchnię, gdyż był cholernie najedzony. Odkręciwszy ciepłą wodę, poczuł jak spięte mięśnie się rozluźniają. Gorąca woda, zawsze działała na niego niczym leczniczy balsam. Nie było lepszej metody, na zaznanie chwili relaksu. Następnie wylądował w łóżku, ubrany, jedynie w same bokserki z logiem Batmana na tyłku. Długo się kręcił, nim znalazł sobie wygodną pozycję i wtuliwszy się w poduszkę przesiąkniętą zapachem Darrena, zasnął.




1 komentarz:

  1. Uwielbiam opowiadania obyczajowe :3. Ciekawie się zaczyna - od razu z parą, bez wcześniejszych podchodów ;). Poczekam na ciąg dalszy, mam nadzieję, że niedługo się pojawi pomimo tych 5% widniejących z boku ;).

    Pozdrawiam i weny życzę,
    A.

    OdpowiedzUsuń

Archiwum

© grabarz from WS | XX.