tag:blogger.com,1999:blog-6535471416991121362024-03-14T03:43:49.904+01:00Secret LoveRuda Paskudahttp://www.blogger.com/profile/16398275212211687199noreply@blogger.comBlogger3125tag:blogger.com,1999:blog-653547141699112136.post-17236568873363184262017-01-28T18:01:00.002+01:002019-07-27T15:45:25.992+02:00Rozdział 3<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Pogoda za oknem nie dopisywała, a delikatne promienie słoneczne, uparcie przedzierały się przez szpary zachmurzonego nieba, czemu towarzyszył delikatny deszcz, bębniący w okienne szyby od wczesnych godzin porannych. Darren przesunął subtelnie opuszkami palców, po nagich plecach swojego kochanka. Przyjrzał się uważnie pogrążonej we śnie twarzy. Musiał przyznać, że Brian wyglądał wtedy niezwykle uroczo oraz spokojnie. Rozczochrane kosmyki włosów, nieco zaróżowione policzki, przykryte delikatnym cieniem padającym z gęstych rzęs, rozchylone wargi, których smak sprawiał, że Darren zapominał dosłownie o wszystkim. Będąc tak daleko od niego, nie było nawet dnia, ani ułamka sekundy, by ten nie myślał o McGarrecie. To właśnie myśli o nim, o tym bardzo za nim tęskni, sprawiały, że miał siłę do codziennej służby, która niosła za sobą jedną, wielką niewiadomą, mimo całego planu działania, który dosłownie w każdej chwili mógł lec w gruzach, a oni zmuszeni byliby do odwrotu lub podjęcia walki, w której cóż, nie każdy uchodzi z życiem. Przymknął powieki, układając nieco chłodny policzek na rozgrzanej skórze pleców Briana. Czując jak ten zaczyna się przebudzać, objął go mocno ramieniem.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Dzień dobry – rzucił Darren z lekkim uśmiechem na twarzy. Odgarnąwszy zbłąkane kosmyki włosów z rozleniwionej twarzy Briana, złożył na jego wargach pełen czułości pocałunek, co mężczyzna przyjął z nieskrywaną przyjemnością. Właśnie za takie chwile jak te, oboje byliby w stanie oddać dosłownie wszystko. Dla wielu mogło to być nic wielkiego, w końcu to normalne, że ludzie w związkach okazują sobie w ten sposób uczucia, jednak dla nich znaczyło coś znacznie więcej, niż wzajemna bliskość. Maxwell przesunął dłonią po idealnie wyrzeźbionym brzuchu Briana, gdy ten przekręcił się na plecy, by móc swobodnie wplątać palce w miękkie włosy swojego partnera, co ten skwitował cichym pomrukiem.<br />
- Brakowało mi tego – szepnął Brian, przyciągając go do siebie, tak że między ich nagimi ciałami nie było nawet milimetra przerwy. Schował twarz w zagłębieniu jego szyi, by móc cieszyć się jego obecnością, zapachem, dotykiem, dosłownie wszystkim. Myśl, że oboje mogliby to stracić, dosłownie w każdej chwili, przyprawiała go o mony ścisk w żołądku oraz szybsze bicie serca.<br />
<div>
- Wiesz… - zaczął nieco niepewnie McGarret i wziął głęboki wdech. – Były takie momenty, w których myślałem, że już nie wrócisz. Nie wątpiłem w ciebie nigdy, ale to przenigdy, jednak tak cholernie się o ciebie bałem. Nie chcę już nigdy więcej razy się tak czuć…Obiecaj mi, że nie będę musiał czuć tego pieprzonego strachu, niepewności, tęsknoty, tego wszystkiego, co tak cholernie wyniszczało mnie podczas twojej nie obecności.<br />
Darren uniósł głowę, by móc spojrzeć na jego twarz, uważnie go przy tym słuchając. . Zacisnął usta w wąski paseczek, czując się nieco zakłopotanym. Przesunął delikatnie palcami po policzku Briana.<br />
- Wiesz, że złożyłbym obietnicę bez pokrycia? – zapytał unosząc przy tym brew ku górze. – Nie zrezygnuję ze służby od tak, Brian, ale mogę obiecać ci, że zrobię wszystko byś nigdy mnie nie stracił.<br />
Nie takiej odpowiedzi McGarret się spodziewał, jednak po części rozumiał, że nie łatwo było sprostać temu, czego tak bardzo wymagał. Westchnął cicho, nie ukrywając tego, że po prostu nie czuł się dobrze z myślą, że Darren może ucierpieć lub w najgorszym wypadku już nigdy nie wrócić.<br />
- Hej, uśmiechnij się. Jestem tu teraz i nigdzie się nie wybieram – szepnął Maxwell z delikatnym, pocieszającym uśmiechem na twarzy, a następnie złożył na wargach swojego kochanka, pełen miłości pocałunek. Brian odwzajemnił pocałunek, a gdy oderwali się od siebie, aby zaczerpnąć powietrza, młodzieniec uśmiechnął się krzywo. Nie chcąc już dłużej zaprzątać sobie niechcianymi myślami głowy, wcisnął twarz w zagłębienie szyi Darrena. Powinien się cieszyć z powrotu partnera, a nie poruszać tak drażliwe tematy w najmniej oczekiwanym momencie.<br />
- Ktoś tu nam zgłodniał – zaśmiał się Brain, słysząc jak bardzo mężczyźnie burczy w brzuchu. Cmoknął go w czoło, a następnie zaczął się wygrzebywać z łóżka. Wciągnął na siebie bokserki i odwrócił w stronę ukochanego. – Zrobię nam boskie śniadanie. Weź prysznic, poczujesz się lepiej.<br />
Darren skinął głową, po czym od razu podążył za radą ukochanego. Mozolnie wstał z pościeli, a następnie zabierając ze sobą czyste ubrania, zniknął za drzwiami łazienki. Stanął przed dość sporych rozmiarów lusterkiem, przetarł dłońmi wyraźnie jeszcze zmęczoną twarz i cicho westchnął. Czuł się dziwnie, jakby kompletnie nie na swoim miejscu. Musiał nauczyć się od początku żyć wśród normalnych ludzi, bez klimatu wojny, ciągłej czujności oraz strachu o życie członków załogi. <i>To nie było pole walki zbrojnej, Darren. Toczysz w tym momencie zupełnie nową wojnę, wojnę z codziennym życiem, wolnym od munduru i ciągłego napięcia.</i> Pokręcił energicznie głową, chcąc wrócić na ziemię i zająć się tym co jest znacznie przyjemniejsze. Stanąwszy pod strumieniem ciepłej wody, pozwolił, aby jej strumienie leniwie spływały po ciele. Nie wiedział ile tak stał, jednak musiał być to dość spory czas, gdyż z głębokiego zamyślenia, wyrwał go głos Briana, oznajmiający iż śniadanie jest już gotowe i czeka na niego w kuchni. Zakręcił wodę, a następnie osuszył się dokładne ręcznikiem. Ubrany w nieco rozciągnięte dresy, wyszedł z łazienki z wilgotnymi jeszcze włosami.<br />
Uśmiechnął się na widok góry tostów, które tak kusząco wyglądały. Darren naprawdę stęsknił się nie tylko za swoim partnerem, ale i również za zwykłym żarciem. Nie potrzebował niczego wyszukanego, by zadowolić swoje kubki smakowe.<br />
- Boże, jak mi tego brakowało – wyznał, gdy tylko wgryzł się w puszyste ciasto, a następnie przełknął pierwszy kęs. Na co Brian pokręcił w rozbawieniu głową i od razu porzucając nadgryziony kawałek chleba, objął swojego partnera od tyłu ramionami, całując go przy tym czule w skroń.<br />
- Dziś jesteś tylko mój, nie chcę słyszeć o żadnych uroczystych powitaniach, wzruszeniach i innych bzdetach. Nacieszą się tobą jutro. Teraz jesteś mój. – zastrzegł Brain, wygodnie siadając na kolanach ukochanego, którego mina wskazywała na to, że nie miał nic przeciwko wizji przedstawionej przez Braina. – A teraz jedz – dodał cicho i nim wstał z jego kolan, ucałował go czule w czubek nosa, co blondyn skwitował cichym śmiechem.<br />
- Potrafisz postawić na swoim – stwierdził patrząc się wymownie na bruneta, który wyraźnie był z siebie zadowolony. - Jak tam w pracy?<br />
<div class="MsoNoSpacing">
Pytanie okazało się nie być za
bardzo trafione, co gołym okiem można było wywnioskować po niezadowolonej minie
bruneta. Brian, westchnął ciężko i zacisnął usta w wąski paseczek.</div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Coś nie tak? – zapytał wyraźnie
zaniepokojony Darren. Nie było go tak
długo i z pewnością ominęło go wiele tych złych, ale i również dobrych
wiadomości, dlatego też zadając to pytanie, miał nadzieję, że dowie się czegoś
nowego. </div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Wywalili mnie, teraz pracuje
w kawiarence swojego znajomego, póki nie znajdę czegoś lepszego.</div>
<div class="MsoNoSpacing">
Darren wydawał się być
zmieszany, niewiele z tego rozumiał. </div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Szef tłumaczył się upadająca firmą, brakiem odpowiednich funduszy i od tak zostawili mnie na lodzie…</div>
<div class="MsoNoSpacing">
- Wiem, że nie jest ci łatwo, ale hej, spójrz na mnie…Masz mnie, co prawda obecna praca z pewnością nie jest szczytem twoich marzeń, ale damy radę. Znajdziesz coś co naprawdę będzie cię satysfakcjonowało, gwarantuję ci to. </div>
<div class="MsoNoSpacing">
Brain próbował się lekko uśmiechnąć słysząc pocieszające słowa swojego partnera, jednak jego kąciki ust drgnęły ku górze, tworząc bardziej niezadowolony grymas, niż jakikolwiek uśmiech. Nie umiał być tak pozytywnie nastawiony do całej sytuacji, może i Darren miał rację, ale mimo wszystko, cała ta sprawa, była dość mocno przygnębiająca. Reszta śniadania, minęła w całkowitej ciszy, która nie była krępująca dla żadnego z nich. Oboje byli zbyt mocno zaabsorbowani jedzeniem tego co zostało podane na stole, a gdy tylko wszelakie brudne naczynia trafiły do zmywarki, spokojnie mogli udać się do salonu, gdzie pochłonięci swoją bliskością zapomnieli o bożym świecie. </div>
<div class="MsoNoSpacing">
<br /></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<br /></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<br /></div>
<div class="MsoNoSpacing">
<span style="font-size: x-small;">Słabo, bardzo słabo i krótko, jednak mam nadzieję, że poprawię się w kolejnych rozdziałach :)</span></div>
</div>
</div>
Ruda Paskudahttp://www.blogger.com/profile/16398275212211687199noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-653547141699112136.post-64196489510798991762016-11-19T22:10:00.000+01:002016-11-30T16:41:32.790+01:00Rozdział 2<div style="text-align: justify;">
<br />
<div>
<br />
Bycie bezrobotnym nie jest wcale tak fajne, jak uważały osoby nieskore do pracy, znajdujące się w kręgu McGarreta. Brak aktywności zawodowej skutkował znacznie większym czasem jaki można było poświęcić samemu sobie, jednak taka opcja straszliwie drażniła Briana. Dosłownie od trzech dni siedział zakopany w ogłoszeniach, ale jak na złość nic się nie nadawało. Albo niekorzystne godziny albo zbyt mała płaca. Powoli miał tego dość. Z trudem łączył koniec z końcem. Stał się opryskliwy i łatwo dawał się ponosić zbyt dużej ilości nerwów. Kawa stała się jego najlepszym przyjacielem. Pił ją podczas śniadania, obiadu, kolacji, a nawet w środku nocy. Miał gdzieś zawodzenia matki, na temat tego jak mizernie wygląda oraz ciągłych jęków siostry na odnośnie tego jak bardzo się zmienił na gorsze. Chciał, jedynie świętego spokoju, jednak miał wrażenie, że dosłownie wszystko i wszyscy byli przeciwko niemu. Darren znowu się nie odzywał, a data jego powrotu nadal pozostawała nieznana. Tęsknota i niepokój wyraźnie niczym złośliwa bakteria, wyniszczały go od środka. Ledwo łączył koniec z końcem. Był świadom, że nie może siedzieć bezczynnie i czekać aż wszystko się wklaruje samo, albo spieprzy się jeszcze bardziej. Jego sytuację poprawił telefon od znajomego, który dowiedziawszy się o beznadziejnej sytuacji w jakiej znalazł się brunet, zdecydował się zaproponować McGarretowi pracę w kawiarence. Szczyt marzeń to nie był, jednak było to lepsze niż nic. Mógł ze spokojem porzucić stertę gazet, w których poszukiwał ogłoszeń. Niepotrzebna makulatura posłużyła za świetny opał do kominka. Układał właśnie kolejną wieżę z ulubionej talii kart, gdy jego małe zajęcie przerwał dźwięk wiadomości. Chwyciwszy telefon z wyraźną irytacją malującą się na jego twarzy odczytał sms’a, sądząc, że to kolejne żale wylewane przez matkę lub siostrę, które uparcie starały się zmienić jego dotychczasowe zachowanie, jednak okazało się, że to Molly prosi o wspólny obiad. Odetchnął z ulgą, nie miał ochoty na kolejne sprzeczki. Nie od razu się zgodził. Od ich ostatniej wizyty minęło dość sporo czasu i w zasadzie nadal nie wyjaśnił jej, co tak naprawdę wydarzyło się w gabinecie szefa, gdy ten obwieścił mu bezceremonialnie, że zostaje zwolniony. Po dobrych dwudziestu minutach poważnych przemyśleń, odpisał jej, podając miejsce spotkania. Które miało się odbyć za dokładnie czterdzieści minut. Korzystając z odrobiny czasu, którą mógł poświęcić sobie, udał się pod prysznic, co od razu postawiło go w pełni na nogi. Nieprzespane noce, nadal odznaczały się na jego twarzy w postaci nieciekawych sińców pod oczami, które wcale nie miały zamiaru tak szybko zniknąć. Przeszedł przez mieszkanie, zbierając pojedyncze części garderoby, nie miał siły, stawać na głowie, by wszystko było na swoim miejscu. Może i w mieszkaniu wszelakie drobnostki miały własny kącik, ale niestety jeśli chodzi o życie Briana, to nie przypominało w żadnym stopniu spójnej układanki. Wszystko było dosłownie rozpieprzone i niedopasowane, a niektórych puzzli stale brakowało.<br />
Podgłosił znacznie radio, gdy tylko odpalił silnik w samochodzie. Nucąc cicho pod nosem słowa ulubionej piosenki ruszył w drogę. Ulice okazały się być dość puste, co zdarzało się niezwykle rzadko. Zwykle, gdy chciał się gdziekolwiek dostać, nie omijały go najmniejsze korki, dlatego też miłym zaskoczeniem było to, że zupełnie swobodnie, nie tykając ani razu klaksonu, mógł dojechać na miejsce spotkania. Nawet wnętrze restauracji nie było zatłoczone. Brian przybył na miejsce, nieco wcześniej niż planował, jednak nic mu się nie stanie jeśli sobie trochę poczeka. Gdy rozsiadł się wygodnie przy wolnym stoliku zamówił herbatę z cytryną, której zdecydowanie w jego codziennym trybie życia brakowało, zważywszy na wypite hektolitry kawy. Uśmiechnął się nieco pod nosem, gdy w jego głowie zostały przywołane wspomnienia dotyczące Darrena. To właśnie tutaj obyli masę randek, świętowali urodziny czy różnorakie sukcesy. Z tym lokalem wiązało się naprawdę wiele miłych myśli oraz emocji. Bardzo dobrze pamiętał, jak pomylił jedną z kelnerek ze swoją dawną znajomą, pamiętał również bójkę, która rozegrała się na jego oczach z udziałem Darrena. Może to wspomnienie do przyjemnych nie należało, jednak wiązał się z tym całkiem ciekawy moment, który Brian wolał zachować dla siebie. Ciemne kolory ścian idealnie kontrastowały z dębowymi stolikami, a bar z kamienia, nadawał całemu lokalowi uroku, który był ogrzewany przez groteskowy kominek. W powietrzu wyraźnie górował zapach kawy, połączony z delikatnym aromatem cynamonu. Obsługa zawsze witała gości z uśmiechem i na rozgrzanie proponowała właśnie darmową filiżankę kawy z bezą, którą właśnie McGarret pałaszował z wyraźną przyjemnością. Nawet nie zauważył, gdy drzwi otworzyły się, a do restauracji wpadła burza rudych loków. Molly zawsze się wyróżniała wśród tłumu. Mocne, zielone oczy, blada twarzyczka, pokryta masą piegów. Zupełnie nie przypominała dojrzałej kobiety, można ją było porównać do nastolatki uczęszczającej do liceum.<br />
- Cześć – przywitała się wesoło od razu siadając przy stoliku. Potarła dłonie, by nieco szybciej się rozgrzać. Na zewnątrz było zimno i cholernie wilgotno, czego kobieta strasznie nie lubiła. Zdecydowanie bardziej wolała lato.<br />
Brian oderwał się od maleńkiego deseru, by obdarzyć przyjaciółkę zainteresowaniem, która pochwyciła w drobne rączki obszerne menu.<br />
- Cześć - odparł osuwając od siebie pusty talerzyk, gdy tylko dokończył ostatni kęs bezy. - Na co masz ochotę? - zapytał idąc za śladem kobiety. Uważnie przejrzał każdą pozycję, jaką zawierała karta dań, decydując się na skrzydełka kurczaka z zapiekanymi ziemniaczkami. Wysłuchawszy tego na co ma ochotę Rudowłosa i złożywszy zamówienie, odprowadził kelnerkę wzrokiem. Już otwierał usta, by coś powiedzieć, gdy wyprzedziła go w tym Molly.<br />
- Jak się trzymasz? – zapytała, a Brian jedynie westchnął. Znowu to samo. Dlaczego każda rozmowa z kimkolwiek musiała zaczynać się od tego samego?<br />
- Nie narzekam – odpowiedział krótko, dając jej przy tym do zrozumienia, że co do tej kwestii raczej nie będą mieli większych możliwości, by rozwinąć temat, na który tak naprawdę nie miał ochoty rozmawiać, no chyba, że wolała, by stał się nieco drażliwy i sarkastyczny.<br />
- Martwię się o ciebie, Brian. Straciłeś pracę, jeszcze ta sprawa z Darrenem. Wiem, że nie jest ci łatwo, ale zawsze możesz na mnie liczyć.<br />
McGarret uśmiechnął się krzywo i wziął głęboki wdech. Był tego świadom, jednak jego charakter był tak ukształtowany, że rzadko kiedy prosił bliskich czy przyjaciół o jakąkolwiek pomoc. Nawet w takich sytuacjach jak ta.</div>
<div>
- Jak tam przygotowania do ślubu? – zapytał chcąc zmienić temat, a wiedział, że na temat swojego ślubu, Molly mogłaby opowiadać godzinami. Kobieta była tak podekscytowana wszystkim z czym wiązały się przygotowania, że momentami zapominała o tym że musi poświęcić nieco czasu samej sobie lub swojemu narzeczonemu. Wiedział, że trafił w sedno tym pytaniem, o czym świadczył szeroki uśmiech na twarzyczce kobiety, a oczy wesoło błyszczały.<br />
- Wszystko jest już zapięte na ostatni guzik! Już nie mogę się doczekać. To zaledwie za trzy miesiące. Czekam na odbiór sukienki, mam nadzieję, że poprawki zakończą się powodzeniem – odpowiedziała z coraz bardziej szerokim uśmiechem na twarzy, wyraźnie rozmarzona. – Planujemy już podróż poślubną! Myślimy nad Tunezją lub Dominikaną.<br />
- Zapowiada się dość ciekawie – zaśmiał się Brian, ciesząc się szczęściem przyjaciółki. – Ale pamiętaj, że jeśli on cię skrzywdzi, obiję mu mordę. – dodał grożąc przy tym palcem, na co Molly jedynie roześmiała się wesoło, jednak po chwili spoważniała i pokiwała porozumiewawczo głową.<br />
Gdy przed ich nosami, wreszcie spokojnie spoczęły talerze z zamówionym obiadem, do mężczyzny dotarło, to jak bardzo był głodny. Życząc Rudowłosej smacznego, zabrał się za jedzenie. Póki talerze nie zostały puste, oboje milczeli, by na sam koniec dość sytego dania przypieczętować pełne żołądki ulubionym sokiem z pomarańczy. Nieco się rozluźnił, przestał myśleć o dręczących go problemach, a to wszystko dzięki małemu spotkaniu z Molly. Choć wolał siedzieć w domu, to jednak te cztery ściany powoli go przytłaczały i to głównie one były głównym sprawcą męczących Briana nieciekawych myśli.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
***</div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div>
Molly trąciła zaczepnie Briana biodrem, chichocząc przy tym cichutko.<br />
- Do twarzy ci w tym fartuszku – wydukała poruszając przy tym zabawnie brwiami. Brian wywrócił oczami, ścierając barowy blat. Nie narzekał na nowe pracownicze stanowisko, mimo dość średniej pensji. Póki nie znajdzie czegoś lepszego, nie mógł siedzieć bezczynnie, musiał zarabiać jakieś grosze. Poza tym zaczął regularnie wychodzić z domu do miejsca, gdzie spotykał naprawdę wielu ludzi, co pozwalało mu nieco zapomnieć o niepokoju względem Darrena. W poprzedniej pracy, spędzał cały czas z nosem przed komputerem i nie było mowy o większych interakcjach z pracownikami, którzy tak samo jak on byli pochłonięci przez stos papierów lub właśnie elektronikę. Kolejnym plusem było to, że widywał Molly dzień w dzień rano, gdy ta przychodziła przed praca napić się ulubionej kawy. Od ich ostatniego spotkania, które odbyło się dwa tygodnie temu, widywali się regularnie. Brian nie sądził, że bycie kelnerem poprawi tak bardzo jego wewnętrzne samopoczucie.<br />
Uniósł głowę, gdy rozległ się dźwięk dzwoneczka wiszącego przy drzwiach, który sygnalizował pojawienie się nowego klienta. Na widok wysokiego bruneta, z wyraźnym zarysem kości policzkowych oraz mocno zielonymi oczami, na twarzy Briana pojawił się lekki uśmiech.<br />
- No wreszcie! A to niby ja gnije w domu. Gdzie się tyle podziewałeś? – rzucił McGarret lustrując młodego chłopaka wzrokiem. Stanley przysiadł na barowym krzesełku i nim udzielił odpowiedzi poprosił o najmocniejszą kawę jaką mógłby dostać, a następnie ucałował czule w policzek Molly na powitanie zaś z Brianem wymienili mocny ucisk dłoni.<br />
- Szkoda gadać, stary. Nie sądziłem, że rola ojca jest tak bardzo wyczerpująca. – odpowiedział o czym świadczyła nieco blada twarz, wyraźne sińce pod oczami, a powieki coraz bardziej mu opadały. Wyraźnie walczył z sennością.<br />
Brian poznał Stanley’a zaledwie dwa lata temu, podczas ulicznej bójki, w którą wdał się zupełnie bez powodu. Chyba brakowało mu rozrywki i ot tak zachciało mu się lać po mordach. Stanley oberwał wtedy dość mocno, a gdy główni, uliczni prowokanci uciekli z miejsca zdarzenia w obawie przed nadjeżdżającą policją, Brian w prawdzie, by ochronić swój tyłek, dla pozorów został przy rannym chłopaku, by w zeznaniach dla funkcjonariuszy powiedzieć iż stanął w obronie chłopaka i dlatego sam również jest nieco poobijany. Spodziewał się, że Stanley może go wydać, jednak tak się nie stało i dwudziestolatek obecnie dwudziestodwuletni, potwierdził jego wersję. Następnego dnia McGarret odwiedził go w szpitalu, a gdy Smith opuścił medyczną placówkę zaprosił Briana na piwo. Od tego momentu stali się przyjaciółmi.<br />
- No wiesz, nikt nie powiedział, że będzie łatwo – zaśmiał się Brian podsuwając chłopakowi pod nos porcelanową filiżankę z wygrawerowaną nazwą lokalu.<br />
- Poczekaj aż urośnie i zacznie zadawać się z chłopakami, wtedy zaczniesz dopiero wariować. Włączy ci się instynkt opiekuńczego tatusia – rzuciła Molly z uśmiechem. Może za bardzo go nie pocieszyła, ale taka była prawda. Poza tym Rudowłosa uwielbiała się droczyć z innymi. Stanley zaśmiał się i upił parę łyków kawy.<br />
- A jak się czuje Lauren? – zapytał Brian. – Z tego co wiem, to poród naprawdę wiele ją kosztował. Były jakieś komplikacje, ogólnie nieciekawie.<br />
- Jest cholernie obolała i nadal nieco słaba, ale jesteśmy w ciągłym kontakcie z lekarzem, poza tym uśmiech malucha rekompensuje jej wszystkie utracone siły, które niedługo powrócą.<br />
- Gdyby coś, to wiecie gdzie nas szukać - wtrąciła się Molly, posyłając Staleyowi pokrzepiający pełen ciepła uśmiech, z czym McGarret zgodzi się zdecydowanym skinieniem głowy. Byli dla siebie jak jedna, wielka rodzina i zawsze trzymali się razem. Niestety w końcu Brian musiał wracać do obowiązków, zostawiając przy tym dwójkę specjalnych gości samych sobie. Przyjmował zamówienia, racząc każdego klienta wesołym uśmiechem. Dziś ruch był niezwykle intensywny, a Brain był zmuszony zrezygnować nawet z własnej przerwy, gdyż całą zmianę, niestety był sam i ciągle musiał coś robić. . Nieco koło godziny 15 ruch się zmniejszył na tyle, że mógł w spokoju zjeść kanapkę z tuńczykiem, którą kupił rano w drodze do pracy. Nie obyło się bez wizyty rodziców, którzy tak bardzo zapatrzeni w syna, mocno dopingowali go w pracy, co nieco irytowało McGarreta, jednak nie śmiał się na to skarżyć, wiedząc, że rodzice postępowali w ten sposób tylko i wyłącznie z troski. Słoik z napiwkami przyniósł dziś całkiem pokaźny łup, który uczciwie oddawali na cele charytatywne lub przekazywali bezpośrednio instytucjom typu schroniska dla zwierząt czy domy dziecka. Zmiana była ciężka, jednak udana i satysfakcjonująca.<br />
Upewniwszy się, że wszystko jest na swoim miejscu, opuścił lokal zamykając drzwi. Skierował się do samochodu, a pod drodze zmuszony zrobić zakupy wstąpił do dość obszernego sklepu, który opuścił po dobrych 30 minutach z dwoma, wypełnionymi po brzegi siatkami. Cóż jego lodówka znowu świeciła pustkami, a nieodparta chęć na naleśniki, nie pozwoliła mu na ominięcie od tak sklepów. Jak na złość musiał wracać znacznie dłuższą drogą, z powodu wypadku, który miał miejsce w centrum, przez co zostały zamknięte dwie ulice, a z tego co zdążył się dowiedzieć, zostaną otworzone dopiero jutro rano. Mając dość całego dnia, mozolnie wysiadł z auta i nieco zbyt mocno trzaskając drzwiami, udał się w stronę drzwi. Odstawił na moment siatki, by odnaleźć w kieszeni klucze, gdy został zaczepiony bez dość natrętną sąsiadkę, która dniami oraz nocami, szpiegowała dosłownie wszystkich, chcąc zdobyć jak najwięcej plotek, które rozpowiadała na prawo i lewo, często zbyt mocno je koloryzując. Zbył ją dość sprawie, nie mając ochoty wdawać się z nią w głębsze dyskusje.<br />
Dopiero będąc w kuchni, uświadomił sobie, że zapomniał o mleku. Zazgrzytał nerwowo zębami i po wzięciu głębokiego wdechu, by opanować napływ zdenerwowania, chwycił portfel i na pieszo udał się do dość niewielkiego sklepiku, który mieścił się ulicę dalej. Prowadziła go urocza blondyneczka, córka państwa Howardów, którzy mieszkali naprzeciwko niego. Żył z nimi w zgodzie, zawsze witali się na ulicy, pomagali w drobnych usterkach lub wzajemnie zapraszali się na wspólne grillowanie kiełbasek letnią porą.<br />
- Czego duszyczka potrzebuje? – usłyszał zaraz, gdy przekroczył próg sklepiku. Uśmiechnął się i zaśmiał. No tak, jeszcze się nie przyzwyczaił do tego jak bardzo Florence była energiczna i narwana. Zwykle mówiła to co jej ślina na język przyniesie, a następnie się zastanawiała czy to co powiedziała w ogóle miało jakiś sens. Potrafiła doprowadzić dosłownie każdego do śmiechu, a optymizm, który od niej bił, był wręcz miażdżący.<br />
- Mleko – odparł krótko zaś dłońmi przetarł wyraźnie zmęczoną twarz. Dziewczyna od razu wyłożyła na ladę, to o co prosił, a Brian położył banknot czekając na resztę.<br />
<div>
<div>
- Wyglądasz na zmęczonego. Ciężki dzień, co? – zapytała uśmiechając się, a następnie rzuciła mu na rękę parę monet. </div>
<div>
- Cholernie ciężki – odpowiedział wsadzając karton mleka pod pachę z zamiarem opuszczenia już sklepu. </div>
<div>
- Słyszałeś o włamaniu do Hamiltonów? </div>
<div>
Zmarszczył czoło słysząc zadane przez dziewczynę pytanie. Oczywiście, że coś tam obiło mu się o uszy. Ludzie stale plotkowali, jednak on sam nie zaprzątał sobie takimi rzeczami głowy, sądząc, że to czysta głupota. Każdy powinien zając się swoimi sprawami. . Nie chciał wdawać się w kolejną bezsensowną rozmowę, więc zbył dziewczynę i pożegnawszy ją krótkim cześć, opuścił lokal. </div>
<div>
Na zewnątrz robiło się coraz chłodniej, o czym świadczyła coraz bardziej zbliżająca się zima, której Brian nienawidził z całego serca, zdecydowanie wolał lato, gdzie nie musiał marznąc lub martwić się o to czy samochód rano odpali czy też nie. Ulice były skąpane w świetle nocnych latarni, a chodniki wolne od codziennych przechodniów, a to wszystko idealnie dopełniało czyste niebo, niezroszone nawet najmniejszym blaskiem gwiazd. Brian, lubił samotne spacery, na który bardzo chętnie, by się wybrał korzystając z przyjemnych warunków pogodowych, jednak zmęczenie skutecznie psuło mu plany i ostatecznie wybrał powrót do domu. Nie śpieszył się, szedł powoli, napawając się chłodnym powietrzem i ciszą, głęboką ciszą, którą co jakiś czas przerywało szczekanie psa czy przejeżdżający samochód. Po wkroczeniu na posesję, ponownie wydobył klucze z kieszeni, by otworzyć drzwi, jednak okazało się, że te były otwarte. Wyraźnie się zdziwił. Dosłownie, dałby sobie rękę uciąć, że je zamykał. Wszedł niepewnie do mieszkania, zapalając światło w przedpokoju, zaś mleko postawił na małej szafeczce. Nasłuchiwał jakiejkolwiek obecności drugiego człowieka. Usłyszał coś w kuchni. Chodź kradzieże czy włamania w tej dzielnicy zdarzały się niezwykle rzadko, to jednak miały miejsce, a w tej chwili Brian miał pewność, że właśnie padł ofiarą złodzieja. Nie mógł pozwolić, by zginęły mu jakiekolwiek kosztowności, więc ściskając w dłoni telefon, gotowy do natychmiastowej bójki, udał się w stronę kuchni. Może najpierw powinien zawiadomić policję? Nie powinien działać na własną rękę, jednak nie mógł też czekać aż sytuacja ulegnie pogorszeniu się. Szedł powoli, starając się nie spłoszyć delikwenta. Po przekroczeniu progu kuchni uważnie się rozejrzał. Przy jednej z szafek dostrzegł dość umięśnioną sylwetką i blond czuprynę. Blond czuprynę, która wydawała mu się być tak cholernie znajoma. Zdębiał, momentalnie zdębiał, wręcz zachłysnął się powietrzem. </div>
<div>
- Darren? – rzucił będąc w totalnym szoku, a serce o mało co nie wyskoczyło mu z piersi. Nie wierzył w to się właśnie działo. Mężczyzna zareagował na swoje imię i od razu się odwrócił. Brian miał ochotę krzyczeć, dosłownie. Chciał, by świat dowiedział się jak bardzo w tej chwili był szczęśliwy. Ulga która zalała jego ciało, prawie ścięła go z nóg. Stał i gapił się w cudowne oczy swojego partnera, nie mogąc z wrażenia zrobić nawet najmniejszego kroku w jego stronę, by wreszcie zatopić się w jego wargach, poznać ich fakturę na nowo, czy po prostu zatonąć w jego silnych ramionach. Nie rozumiał dlaczego mężczyzna nie powiadomił go o powrocie. Może chciał zrobić mu niespodziankę? Jeśli tak, to zdecydowanie mu się udało. </div>
<div>
- Też się cieszę, że cię widzę – zaśmiał się blondyn widząc to jak bardzo, Brian jest zszokowany, by następnie pokonać dzielącą ich odległość, a młodszego od siebie bruneta, schować w swoich ramionach. McGarret przesunął dłońmi po jego plecach, a następnie zaciskając mocno palce na jego koszulce, schował twarz w zagłębienie jego szyi. Cała układanka została ułożona, wszystkie zaginione części powróciły, a McGarret ponownie był na swoim miejscu. Tak długi czas rozłąki, nie zadziałał dobrze na żadnego z nich. Stali dobre kilkanaście minut na środku kuchni, złączenie w mocnym uścisku, a mocno walące serca obijały się dźwięcznie o klatki piersiowe. </div>
<div>
- Nigdy więcej mnie już nie zostawiaj – poprosił cicho Brian, wiedząc, że tak niepewnej rozłąki po raz kolejny nie wytrzyma. Darren niestety nie mógł mu niczego obiecać, więc nie udzielając mężczyźnie odpowiedzi, złożył na jego wargach pełen tęsknoty pocałunek, , który szybko z równym oddaniem został odwzajemniony. Brian w zupełności zapomniał o naleśnikach czy zmęczeniu. Skupił całą swoją uwagę na ukochanym, chcąc natychmiast nadrobić z nim stracony czas. Gdzieś tam w głębi knuł poranny telefon do szefa z prośba o dzień wolnego. Nie było mowy o tym, by przebudzeniu opuścił łóżko chociaż na moment. Przez te cholerne cztery miesiące mało nie osiwiał! Ciepło bijące od ciała Darrena działało na niego rozluźniająco oraz kojąco. Naprawdę myślał, że może go stracić, a teraz, gdy znowu mógł cieszyć się jego bliskością nie pozwoli, wręcz zmusi go do zrezygnowania ze służby. Może i był egoistą, jednak uczucie, którym obdarzył blondyna, było zdecydowanie zbyt silne, by mógł pogodzić się zmyślą, że Darren, któregoś dnia rzeczywiście mógł zginąć podczas pobytu na misji. </div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
</div>
</div>
</div>
Ruda Paskudahttp://www.blogger.com/profile/16398275212211687199noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-653547141699112136.post-17037283479634968872016-11-08T22:25:00.001+01:002019-07-24T22:41:52.410+02:00Rozdział 1<div style="text-align: justify;">
<br />
<br />
Mocne uderzenie pięścią w blat starego biurka, rozniosło się po niewielkim salonie, gdy po kolejnym sprawdzeniu internetowej poczty oraz skrzynki na listy przed domem, okazało się, że Brian nie otrzymał żadnej wiadomości. Nie był to pierwszy wyjazd Darrena, jednak za każdym razem McGarret przeżywał to w równie mocny sposób, zwłaszcza, że po raz pierwszy nie otrzymał od niego żadnego listu po tak długim czasie jaki upłynął od momentu wyjazdu na misję. Od czterech miesięcy żył w pieprzonym strachu oraz niepewności. Nie miał gwarancji, że ten nadal żyje, a najgorsze w tym wszystkim było to, że nie znał dokładnej daty powrotu. Choć bliscy, stale powtarzali, że Darren z pewnością ma się dobrze, to Brian podświadomie czuł, że coś jest nie tak, że stało się coś złego. McGarret odciął się od grona najbliższych przyjaciół, a do pracy chodził tylko po to, by mieć z czego opłacić mieszkanie i zapełnić lodówkę, by nie umrzeć z głodu. Najczęściej stres niwelował za pomocą długich godzin na całodobowej siłowni, gdzie oddawał się w ramiona morderczych treningów lub biegał po mieście skupiając się na pokonywaniu kolejnych kilometrów.<br />
Z coraz głębszych rozmyślań, wyrwał Brian'a dźwięk dzwoniącego telefonu. Widząc na ekranie numer starszej siostry Madeline, nacisnął czerwoną słuchawkę. Domyślał się po co dzwoni. Nie chcąc słuchać kolejnego zrzędzenia, na temat, że powinien wyjść wreszcie do ludzi, rozerwać się, odreagować, postanowił, iż oddzwoni do niej nieco później. Leniwie podniósł się z krzesła i chwyciwszy kurtkę, opuścił mieszkanie. Dziś nie mógł spóźnić się do pracy. Szef za pewne nie podarowałby mu kolejnego godzinnego, jak nie dłuższego spóźnienia i albo kazałby zostać po godzinach, albo wywaliły na zbity pysk każąc szukać sobie czegoś nowego. Jak zawsze z kubkiem gorącej czekolady wjechał na trzydzieste piętro ogromnego wieżowca, usytuowanego w samym sercu Vancouver. Przemierzył długi korytarz i zaraz po wejściu do niewielkiego gabinetu, gdzie mieścił się jego mały kącik, w którym spokojnie mógł pracować, a raczej ukradkiem grać w pasjansa, napotkał pytający wzrok swojej przyjaciółki, Molly, która zawsze zjawiała się w pracy dziesięć minut przed jej rozpoczęciem.<br />
- Nadal nic – rzucił, jedynie, dobrze wiedząc w jakiej kwestii kobieta oczekuje odpowiedzi. Z Rudowłosą znał się od dziecka. Nie mieli przed sobą żadnych tajemnic i to ona przekonała Brian’a, by nie wyjeżdżał z miasta, dzięki czemu zyskał coś bardzo cennego, a raczej kogoś o kogo teraz cholernie się martwi. Darren był dalekim kuzynem Molly, która z premedytacją doprowadziła do pierwszego spotkania McGarreta i Maxwella. Gdy tylko Brian wracał do tamtego wydarzenia wspomnieniami, miał ochotę ją udusić, nie miała wstydu, ale musiał przyznać, że jego większa część była jej za to cholernie wdzięczna. Odkąd w jego życiu pojawił się Darren dosłownie wszystko obróciło się do góry nogami, zmierzając ku lepszemu. Skończyły się problemy z papierosami, skończyło się również rozrzutne życie i wieczne imprezowanie. Nie raz dostał od Darrena po ryju, za bycie cholernym egoistą i nieodpowiedzialnym dupkiem, aż w końcu został wyrzucony z ich wspólnego mieszkania. Noc na dworcu, dała mu wiele do myślenia, wrócił do domu z podkulonym ogonem, spodziewając się kolejnej kłótni, jednak Maxwell wpuściwszy go do mieszkania, mocno do siebie przytulił i zapewnił jak bardzo go kocha. Uśmiechnął się nieco, gdy poczuł ciepłe ramiona przyjaciółki obejmujące go w pasie. Pogłaskał ją po plecach, przymknąwszy na chwilę powieki, pod którymi odznaczały się wyraźnie dwa sińce, które wskazywały na kolejną nieprzespaną noc.<br />
- Zobaczysz, że niedługo Darren wróci i będzie działał nam wszystkim na nerwy, tak jak zawsze – szepnęła, próbując go pocieszyć, jednak Brian był zbyt mocno stęskniony oraz zmartwiony, by zwykłe, słowa, które nie mają nawet żadnej gwarancji, go pocieszyły. Jedynie sam widok Mxawella, całego i zdrowego z tym samym, cwaniackim uśmiechem na twarzy co zwykle, pozwoli, by skołatane emocje bruneta wreszcie odeszły na bok. Molly ucałowała go czule w policzek i wróciwszy na swoje miejsce, zabrała się za przeglądanie poczty i odpisywanie na zaległe wiadomości. Brian siedział przez następne dwie godziny bezczynnie, gapiąc się ślepo w monitor, układając kolejne rundki pasjansa. Praca informatyka miała swoje zalety, jednak jego spokój nie trwał długo, gdyż szef osobiście poprosił go do swojego gabinetu. Brain nie ukrywał zdumienia, ale i również zmartwienia. Nie wiedział, czego mógł się spodziewać.<br />
Przełknął nerwowo ślinę, czując tworzącą się w gardle gulę, gdy tylko przekroczył próg gabinetu, z wielką oszkloną ściana, która dawała świetny widok na panoramę miasta. Pomieszczenie nie było duże, mieściło jedynie szafę, wypchaną segregatorami, czarne, dębowe biurko, powoli usychającą paprotkę i dwa skórzane fotele, na jednym z nich przysiadł właśnie Brian, oczekując wyjaśnień ze strony szefa, który mogło się wydawać, że wcale nie śpieszył się w rozpoczęciu rozmowy. Nalał sobie kawy i rozsiadł się wygodnie, naprzeciwko dwudziestosiedmiolatka uważnie go obserwując. McGarret zacisnął usta w wąski paseczek.<br />
- Po co mnie, pan wzywał? – zapytał w końcu przerywając narastającą ciszę, która zaczęła go powoli krępować.<br />
- Jesteś świadomy, że nasza firma stale upada? – zaczął starszy mężczyzna obracając kubek w dłoni. Brian skinął lekko głową, nie rozumiejąc za bardzo do czego ten zmierza.<br />
- Brakuje nam pieniędzy i prawda jest taka, że musimy cię zwolnić. Naprawdę jest nam przykro, ale nie mamy innego wyjścia.<br />
Brain nie ukrywał oburzenia, jakie w niego wstąpiło. Czy ten dzień mógł się gorzej rozpocząć? Zacisnął dłonie w pięści.<br />
- A co z Molly? Przecież nie będzie w stanie ogarnąć całej korporacji w pojedynkę! – próbował się jakoś bronić, jednak po minie szefa, wnioskował, że to na niezbyt wiele się zda, więc ogromnie wkurzony, wstał z fotela, nawet się nie żegnając opuścił gabinet, trzaskając za sobą drzwiami. Miał ochotę rozwalić wszystko, co stanęło mu na drodze, dosłownie. Nawet nie odpowiadał na pytania Molly, gdy zbierał z biurka oraz szuflad wszystkie swoje rzeczy. Zostawił ją bez wyjaśnień, wsiadł do samochodu i pojechał na miasto. Dopiero w ulubionej restauracji, gdzie często jadał obiady, przy talerzu pełnym frytek, nieco opanował swoje nerwy. Nie miał pojęcia za co teraz zapłaci czynsz, czy resztę zaległych rachunków. Nie chciał nawet myśleć o tym, że będzie zmuszony się zapożyczyć. Zawsze tego unikał, a teraz czuł, że został postawiony w sytuacji bez wyjścia. Grzebał widelcem w talerzu od dobrych dwudziestu minut. Uniósł głowę, gdy usłyszał dźwięk otwieranych drzwi od lokalu. Dopiero teraz dostrzegł jak wielu gości się zeszło odkąd tu siedzi. Westchnął i wsunąwszy banknot pod solniczkę, wstał ze swojego miejsca i pozostawiając prawnie nietkniętą porcję, wyszedł z lokalu. Nie miał ochoty przebywać teraz w gronie ludzi, nawet tych zupełnie mu nieznanych. Jeździł po mieście dobrą godzinę bez najmniejszego celu, a po dotarciu do domu, rozsiadł się przed telewizorem z butelką piwa w dłoni, gdy jego telefon znowu się rozdzwonił. Z początku nie miał zamiaru odbierać, jednak, gdy dźwięk ponowił się dobre cztery razy, wysilił się na wyciągnięcie ręki ku szakalemu stolikowi. Chwyciwszy komórkę, sprawdził nieodebrane połączenia. Pokręcił głową, widząc dobrze znany sobie numer. Molly, naprawdę musiała się martwić, jego nagłym wyjściem, jednak on naprawdę nie miał ochoty zwierzać się z zaistniałych problemów. Nawet trzymane przez niego piwo, świeżo wyjęte z lodówki, przestało mu smakować. Nie mogąc znaleźć sobie miejsca, ostatecznie padło na sprzątanie. Przy tak ogromnym pedantyzmie jaki przejawiał Brian, nie było mowy o najmniejszej warstewce kurzu na jakimkolwiek meblu, a o porozrzucanych skarpetkach, można było pomarzyć. Darren był zupełnie tego przeciwieństwem. Nie dbał o to co i gdzie kładzie. Ręcznik zazwyczaj leżał na podłodze zamiast wisieć na wieszaku, a bielizna walała się po sypialni zaś parapety były zasypane w popiele z papierosa, co doprowadzało Briana do białej gorączki, jednak dzielnie starał się znosić bałaganiarstwo drugiej połówki, będąc w pełni świadomym, że po tylu próbach zmiany jego nawyków, ni w ząb to się nie zmieni. Po zrobieniu dwóch prań i wysprzątaniu całej łazienki, zadowolony z siebie mężczyzna, ale nadal nieco przybity, udał się do kuchni, gdzie odgrzał sobie wczorajszą pizzę w mikrofalówce. Ciasto było nieco gumowe, ale McGarret za bardzo zgłodniał, by skupiał się na aż takich szczegółach. Z talerzem w dłoni, przeszedł do sypialni, gdzie po raz setny, dzisiejszego dnia do jego ususz dotarł dźwięk dzwoniącego telefonu. Postanowił go wyłączyć, jednak zobaczywszy nieznany numer, coś nie pozwalało mu tego zignorować. Nacisnąwszy zieloną słuchawkę, przystawił telefon do ucha.<br />
- Słucham? – mruknął siadając wygodnie na łóżku. Chwilowa cisza. – Darren! – wykrzyknął nagle, zrywając się ze swojego miejsca, gdy usłyszał głos mężczyzny. O mało co serce nie wyskoczyło mu z piersi, a ulga zalała jego ciało. Żył. Cholera jasna, ten dupek naprawdę żył!<br />
- Słuchaj, Brian. Nie mam zbyt wiele czasu, ciężko tutaj z kontaktem z bliskimi, ale nic mi nie jest, mam się dobrze. Tęsknię, wiesz? Tęsknię za tym jak bardzo rozkopujesz się w łóżku nocy, tęsknie za Twoją zawsze przesoloną jajecznicą i spalonymi tostami… - głos Darrena był wyraźnie zmęczony, ale stanowczy oraz szczery, co wystarczyło, by McGarret uwierzył.<br />
- Wiesz jak bardzo się o Ciebie bałem?! Jak Boga kocham, gdy tylko wrócisz, nie pozwolę ci już nigdy więcej wyjechać! – Brian prawie krzyczał do słuchawki, jednak po tak długim czasie i targających nim odczuciami, nie umiał inaczej. Wziął parę głębokich wdechów i przymknął powieki. – Ja też tęsknię, Darren, tak cholernie – przyznał już nieco ciszej. – Nie zmuszaj mnie więcej razy do tego, bym tak bardzo się o ciebie bał – wyszeptał, siadając na łóżku, by zacisnąć palce wolej dłoni na pościeli.<br />
- Już niedługo, Brian, już niedługo – obiecał Darren i w tym momencie, połączenie zostało nagle przerwane. McGarret był świadom, że panujące tam warunki, nie pozwoliłyby im na długą rozmowę, ale czuł zawód, iż czując tak ogromną tęsknotę, mógł jedynie tak krótko słyszeć jego głos, który sprawiał, że na całym ciele dwudziestosiedmiolatka tworzyła się gęsia skórka. Nieco uspokojony, dokończył jedzenie pizzy, w międzyczasie przeglądając ogłoszenia o pracę. Jeśli chciał się wyrobić w terminach zapłaty rachunków i uniknąć krępujących pożyczek, musiał od razu działać, jednak na obecną chwilę nic nie wpadało mu w oko. Nie mógł panikować. Z głębokich poszukiwań wyrwało go pukanie do drzwi. Czy wszyscy się dziś uwzięli czy jak? Naprawdę potrzebował samotności. Po otworzeniu drzwi, uśmiechnął się na widok swojej matki.<br />
- Nie cieszysz się? – zapytała wciskając mu w dłonie ciężkie siaty z jedzeniem. Brian zaśmiał się wpuszczając ją do środka. Pokręcił z niedowierzaniem głową, prowadząc ją do kuchni, gdzie wstawił wodę na herbatę.<br />
- Czy ty naprawdę sądzisz, że ja to wszystko zjem?<br />
- Zmizerniałeś, chłopcze! Zjesz, a ja tego dopilnuję! – odparła grożąc mu przy tym palcem, a następnie podawała mu pudełka, które ostatecznie lądowały w lodówce lub w zamrażalce. Brian był przyzwyczajony do tego w jaki sposób traktowała go starsza kobieta, jednak taka wielkość ilość jedzenia bez obecności Darrena, może niestety się zmarnować. Maxwell był jak chodzący odkurzacz, zjadał wszystko, co podsunęło mu się pod nos. Nigdy nie narzekał. Tego też Brianowi brakowało.<br />
- Już uciekasz? – zapytał nagle, gdy postawa kobiety wskazywała na to, że nie ma zamiaru zostać na dłużej. – Poczekaj, przynajmniej cię odwiozę.<br />
- Muszę wracać już do domu, synku. Ojciec się słabo czuje i boję się go zostawiać samego – wyjaśniła, co jedynie dołożyło Brianowi zmartwień. Nie ociągając się ani chwili dłużej, zgasił gaz pod powoli gotującym się czajnikiem i chwyciwszy kluczyki zaprowadził matkę do auta. Przyciszywszy radio, rozmawiali dosłownie całą drogę, co pozwoliło nieco mężczyźnie zapomnieć o gnębiących go wydarzeniach, co nie uniknęło uwadze starszej kobiety i na początku rozmowy nieźle go przycisnęła, by dowiedzieć się co jest grane. Po dotraci udo domu rodziców, okazało się, że ojciec cierpli na zwykłe przeziębienie, a matka jak zawsze zbyt mocno panikuje. Nie obeszło się bez wspólnego obiadu, z czego wywinąć się Brian nie mógł, nawet jeśli nie był głodny i tak do samego wieczoru spędził czas razem z rodzicami, oglądając wspólnie zaległe mecze koszykówki, której starsza para była zagorzałymi fanami. Brian nawet planował kupić im na trzydziestą rocznicę ślubu, bilety na mecz ulubionej drużyny.<br />
Po powrocie do własnego mieszkania, czuł się ogromnie padnięty. Od razu poszedł pod prysznic, omijając szerokim łukiem kuchnię, gdyż był cholernie najedzony. Odkręciwszy ciepłą wodę, poczuł jak spięte mięśnie się rozluźniają. Gorąca woda, zawsze działała na niego niczym leczniczy balsam. Nie było lepszej metody, na zaznanie chwili relaksu. Następnie wylądował w łóżku, ubrany, jedynie w same bokserki z logiem Batmana na tyłku. Długo się kręcił, nim znalazł sobie wygodną pozycję i wtuliwszy się w poduszkę przesiąkniętą zapachem Darrena, zasnął.<br />
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
</div>
Ruda Paskudahttp://www.blogger.com/profile/16398275212211687199noreply@blogger.com1